Legenda zadwórzaków
Znamy nazwiska tylko małej części poległych pod Zadwórzem. Dokumenty dotyczące składu detachementu mjr. Abrahama były, jak i inne, systematycznie niszczone bądź wywożone na wschód w czasie kolejnych sowieckich okupacji. Spośród zmasakrowanych ciał rozpoznano tylko siedem. Ekshumacje i porządkowanie terenu zaczęto we wrześniu 1920 roku, gdy specjalna grupa lekarzy patologów oraz ochotników – kolegów poległych ze zgrupowania Abrahama rozpoczęła tu prace. Między innymi w masowej mogile u podnóży wzgórza, utworzonej z powodu upałów. Wcześniej już rodziny chłopców, którzy nie wrócili, podjęły ad hoc podobne działania, wybierając się mimo niebezpieczeństwa na tutejsze pola. A przecież w okolice zapuszczali się jeszcze bolszewicy. Apelowano we Lwowie o wstrzymanie się, o to, by nie ryzykować. Mało to pomagało i było zaczynem nowych tragedii i traum, często wynikłych z okrutnych pomyłek. Prof. Stanisław Nicieja w jednej z relacji w „Gazecie Lwowskiej” odnalazł informację, że rodzice znaleźli w przysemaforowej budce legitymację szkolną Władysława Targalskiego, 16-letniego abrahamczyka. Opłakany Władek wrócił po kilku miesiącach do Lwowa.
Do oddziałów pierwszej Obrony Lwowa przyjął go sam Mieczysław Boruta-Spiechowicz. 14- letni Targalski walczył w Ogrodzie Jezuickim, a potem został postawiony na warcie w pobliżu Dyrekcji Kolejowej. I tam zauważyła go sanitariuszka i poetka lwowska Maria Kazecka. W czasie Obrony Lwowa miała 30 lat, zmarła w 1938 roku i spoczęła na Cmentarzu Orląt. Władzio Targalski stał się główną postacią wiersza w tomiku „Kwiaty dalekie” – o pięknym chłopcu, co miał w oczach róże. Tagalski w 1920 roku zgłosił się na ochotnika już w czerwcu. Po bitwie zadwórzańskiej ranny szrapnelem dostał się do niewoli i obozu w Charkowie, skąd – zanim zaczęła się wymiana jeńców – po prostu uciekł. Szedł nocami na zachód torami kolejowymi, a gdy brudny i obdarty stanął w progu zakładu zegarmistrzowskiego swego ojca (przy Rutowskiego, ob. Teatralnej) w kamienicy Sprechera, ten go po prostu nie poznał. I gdy tylko wydobrzał poszedł na ochotnika walczyć w III Powstaniu Śląskim. Wrócił do Lwowa, lecz w zawodzie wyuczonym w zakładzie ojca jakoś mu nie szło. Został więc fordanserem. Historia niemal bliźniacza do losów bohatera „Żywota człowieka rozbrojonego” Sergiusza Piaseckiego. Niemcy sobie o nim przypomnieli, gdy wkroczyli do Lwowa w 1941 roku. Wywieźli go do Buchenwaldu i na Majdanek. Przeżył. Po wojnie osiadł w Bytomiu i współzakładał tu Towarzystwo Miłośników Lwowa (w 1989 roku), ale przedtem otworzył zakład zegarmistrzowski przy ul. Dworcowej (działający zresztą do dziś). Odszedł na Wieczną Wartę w lipcu 1995 roku i spoczął na bytomskim cmentarzu Mater Dolorosa.
39-letni były legionista i uczestnik wszystkich Obron Lwowa w oddziale R. Abrahama, który go uważał za swe alter ego. Po zakończeniu kariery wojskowej, w 1919 roku ukończył Wydział Prawa UJK. Nie zdążył jednak objąć stanowiska notariusza w Brodach. Zgłosił się do służby na pierwsze wezwanie.
Mając 16 lat uciekł do Legionów razem z synami prof. Ignacego Mościckiego. Potem w latach 1918-19 wspólnie bronili Lwowa. Wsławił się odwagą w atakach na lwowską Cytadelę. Pod Zadwórzem został, już bezbronny, zmasakrowany szablami po wyjściu z budki dróżnika kolejowego. Jego ciało rozpoznał ojciec. Młody człowiek miał charakterystyczny rodzinny znak – brak paznokcia w dużym palcu lewej nogi. Miał 21 lat.
Pochodził z Krakowa. Zasłynął odwagą w walkach na Górze Stracenia. Miał 24 lata.
Brat Beaty, lwowskiej poetki.
Prawdopodobnie młodszy brat Elżbiety Gromnickiej, znanej lwowskiej aktorki. Rozpoznany przez rodzinę dzięki monogramowi na koszuli.
Jak dotąd ani prof. Niciei, ani nikomu innemu nie udało się znaleźć o nim bliższych informacji.